31 lipca 2011

Pierwsze kroki

W zasadzie to drugie kroki. Pierwsze to szycie w każdą stronę ścierek i kombinowanie. Potem postanowiłam zaryzykować i coś przerobić. Żeby nie wyjść na tym stratna zaczęłam od rzeczy dziecka. Na pierwszy ogień poszły odpustowe spodenki w grochy z falbankami przy nogawkach i na tyłku. Z odpustowych portek których nie uwieczniłam na zdjęciu wyszła całkiem zgrabna kiecka dla mojej młodej damy. Niestety modelka odmówiła udziału w sesji :)

Przód

 


Tył

Kokardka z przodu :)




  Następnym, dzisiejszym posunięciem było przerobienie zakupionej niedawno bluzeczki dla dziecka w wieku lat sześciu na tuniczkę dla czteromiesięcznej panienki.
 Znów nie mam zdjęcia przed przeróbkami, muszę zacząć robić bo mi nikt nie uwierzy :P Mam za to fotkę już z czasów roboty :)





Odkrycie SHtulecia!

-Obie po 8 zł?
-Jak bierze Pani obie to dam je w komplecie za 10 :)


W końcu!


Tył :)

Przód. Spodenki Disney'a

Groszkowy kapelutek :)

I bonus dla mamy. Rok takiej szukałam! zaczęłam nawet sama dziergać ale cierpliwości brakło ;>
 Trzy cudne sklepy, zakupy tam to sprawy groszowe jednak warto wydać drugie tyle na mpk ;>

14 lipca 2011

Nowe życie

Nie moje. Lampy.

 Przepis na nowe życie lampy:

- Stara otłuczona i pozdzierana lampa którą teściowe dostali w ramach prezentu ślubnego, kurząca się i niszczejąca w piwnicy
- Nieużywany klosz z czyjejś lampy. Jak najbardziej zakurzony, na szczęście w nie potłuczony
- Farba akrylowa na plamy i zacieki
- Cienki pędzelek

 Koszt: 0 zł. Wszystko przytargane z piwnicy.

 Przystępujemy do malowania. Pierwsza warstwa daje efekt czegoś w stylu baaardzo starego przedmiotu, taki poszarzały gips. Druga warstwa podobnie jednak nieco odmładza przedmiot. 3-4 warstwa daje w pełni gipsowy efekt. Nakładamy zdobyczny klosz i voila!





 Dziecinnie proste.

7 lipca 2011

ach!

 Dziecko. Też już pojawiło się na świecie.

 Już dawno wybrałam szpital i nie wiem co by było gdybym tej decyzji trzymała się nadal. Ogromnie zaniedbanie pacjentów. Okazało się iż muszę mieć cesarkę co ich kompletnie nie obeszło, miałam zgłosić się jak zacznę naturalnie rodzić. Śmieszne bo to nie wchodziło nawet w grę.

 Wybrałam inny szpital i jestem megazadowolona.
 Było śmiesznie. Leżałam, badali mnie, studentka się uczyła jakichś bolesnych rzeczy na mnie. Potem przyszła Pani dr i stwierdziła że idziemy rodzić :) Położyli mnie na bok ("Proszę przycisnąć kolana do brody" z takim brzuchem kurr? :/ ) Tak mnie poskładali że nawet nie czułam zastrzyku w kręgosłup :D Potem szybko na plecy iii słabo mi. nie mogę tak leżeć ale co tam. Coraz gorzej i gorzej i gorzej. Ciśnienie 69/39, odpływam. Tlen, efedryna wracam. Tną wyciągają co trzeba i do mycia z tym. Mnie szyją, przynoszą małą. Wysrany tatuś. Ładna, papuśna i wściekła ^^ Lecimy na salę pooperacyjną i zaczyna się koszmar. Kurczenie macicy, jakieś kroplówki. Okropne chwile, ale M był przy mnie długo, dzięki niemu było lepiej :) Potem z dnia na dzień coraz gorzej. Fizycznie szybko się wylizałam. Psychicznie coraz bliżej dna. Baby blues. Minęło na szczęście po 2 tygodniach. mogłam znów się śmiać.


 Teraz nasz berbeć ma już 12 tygodni. Czas pędzi jak szalony, mała szybko rośnie i się rozwija. Nadal jest śliczna! :)

och!

 Jak dawno mnie tutaj nie było! No cóż zbyt wiele się w moim życiu pozmieniało.

Jesteśmy już małżeństwem cztery miesiące. Jak ten czas leci. Po ślubie już dawno i nawet nie chce mi się pisać jaki to był szalony czas. Jeszcze w dzień ślubu jeździliśmy w poszukiwaniu białych rajstop ciążówek (oczywiście nigdzie jak na złość nie mieli). W końcu poszłam w takich jakichś wyzutych z koloru, coś jak przezroczysty beż (jest taki kolor?). Do tego postanowiłam jednak przyodziać się w błyskotki i też rzutem na taśmę nabyliśmy drogą kupna śliczny komplet, co zaowocowało zniżkami na kolejne świecidełka. Buty kupione dzień wcześniej już czekały (też uparłam się na konkretne i szukaliśmy w całym mieście :P).

 Następnie pogoń do fryzjera i powrót do domu. Komiczny bo przez długi czas starałam się ani drgnąć żeby nawet włosek nie opadł :D Potem już wpadła moja droga świadkowa żeby wspólnie opierdzielić jakieś zamawiane żarcie i malować się godzinę :D Kolejny dotarł świadek. Czas leciał nieubłaganie i zaczął się cyrk. Świadkowa walczyła ze swoją fryzurą, ja prasowała koszulę świadka której nawet wcześniej nie przymierzył, mój przyszły mąż biegał i szukał paska do spodni. Po kilku minutach ja poprawiałam makijaż i wciskałam się z brzucholem w sukienkę, świadkowa już biegała w swojej kiecce ale nadal miała problemy z włosami. W pewnym momencie ona wiązała mi z tyłu suknię, a ja zapinałam świadkowi guziki przy mankietach. Rodzina już się dobijała żebyśmy się pospieszyli bo się spóźnimy, a pan młody nadał biegał w samych spodniach i bez paska. Po kolejnych telefonach i domofonowych rozmowach jakoś uwiązałam hrabiemu krawat, sama skończyłam swoje poprawki i wszyscy inni byli gotowi. Ruszyliśmy biegiem po schodach. Tzn oni ruszyli bo mi w 8 miesiącu ciąży, na obcasach i bez kluczy żeby zamknąć dom nie było zbyt łatwo. Stałam jak ofiara losu pod drzwiami aż w końcu ktoś się zlitował. Pojechaliśmy w szampańskich nastrojach do urzędu. Mój makijaż diabli wzięli bo popłakałam się dwa razy ze śmiechu. Potem szybkie sprawy urzędowe, i czekamy pod salą na muzyczny znak żeby wkroczyć ;)
 Zaczęłam się denerwować. Z tego stresu byłam pewna że się wypieprzę, nie wiem co mi przyszło do głowy żeby w takim stanie wkładać obcasy, no ale już nie mogłam ich zdjąć pozostało mi tylko iść do przodu z nadzieją że wykładzinę mają antypoślizgową.
 Usiedliśmy. Urzędniczka prosi o obrączki. Do świadka nie dotarło. Po kilku naszych nawoływaniach w końcu jakimś cudem znalazł je w kieszeni (mówiłam żeby dać mu przed drzwiami! :P) i podchodzac do stolika zapytał idiotycznie czy ma je dać w pudełku czy bez :D Od tamtego momentu już do końca przyjęcia był czerwony :)
 Posłuchaliśmy co ma do powiedzenia, skończyłam walkę z pierścionkiem który zapomniałam zdjąć w domu i nie było miejsca na obrączkę (-.-'), przyszło do ślubowania. Stres i wzruszenie. Bardziej wzruszenie. Najpiękniejsza chwila w moim życiu :) Jakoś coś z siebie wykrztusiliśmy i zostaliśmy mężem i żoną. Czas na podpisywanie dokumentów, szybki rekonesans jak się w ogóle nazywam, druga chwila zastanowienia żeby skojarzyć jaki mam podpis i już po wszystkim. Wracamy do domu. Przyjęcie i zostajemy sami po podrzuceniu świadków do domu. Dziwnie. Teraz już jestem Panią K :)