7 lipca 2011

och!

 Jak dawno mnie tutaj nie było! No cóż zbyt wiele się w moim życiu pozmieniało.

Jesteśmy już małżeństwem cztery miesiące. Jak ten czas leci. Po ślubie już dawno i nawet nie chce mi się pisać jaki to był szalony czas. Jeszcze w dzień ślubu jeździliśmy w poszukiwaniu białych rajstop ciążówek (oczywiście nigdzie jak na złość nie mieli). W końcu poszłam w takich jakichś wyzutych z koloru, coś jak przezroczysty beż (jest taki kolor?). Do tego postanowiłam jednak przyodziać się w błyskotki i też rzutem na taśmę nabyliśmy drogą kupna śliczny komplet, co zaowocowało zniżkami na kolejne świecidełka. Buty kupione dzień wcześniej już czekały (też uparłam się na konkretne i szukaliśmy w całym mieście :P).

 Następnie pogoń do fryzjera i powrót do domu. Komiczny bo przez długi czas starałam się ani drgnąć żeby nawet włosek nie opadł :D Potem już wpadła moja droga świadkowa żeby wspólnie opierdzielić jakieś zamawiane żarcie i malować się godzinę :D Kolejny dotarł świadek. Czas leciał nieubłaganie i zaczął się cyrk. Świadkowa walczyła ze swoją fryzurą, ja prasowała koszulę świadka której nawet wcześniej nie przymierzył, mój przyszły mąż biegał i szukał paska do spodni. Po kilku minutach ja poprawiałam makijaż i wciskałam się z brzucholem w sukienkę, świadkowa już biegała w swojej kiecce ale nadal miała problemy z włosami. W pewnym momencie ona wiązała mi z tyłu suknię, a ja zapinałam świadkowi guziki przy mankietach. Rodzina już się dobijała żebyśmy się pospieszyli bo się spóźnimy, a pan młody nadał biegał w samych spodniach i bez paska. Po kolejnych telefonach i domofonowych rozmowach jakoś uwiązałam hrabiemu krawat, sama skończyłam swoje poprawki i wszyscy inni byli gotowi. Ruszyliśmy biegiem po schodach. Tzn oni ruszyli bo mi w 8 miesiącu ciąży, na obcasach i bez kluczy żeby zamknąć dom nie było zbyt łatwo. Stałam jak ofiara losu pod drzwiami aż w końcu ktoś się zlitował. Pojechaliśmy w szampańskich nastrojach do urzędu. Mój makijaż diabli wzięli bo popłakałam się dwa razy ze śmiechu. Potem szybkie sprawy urzędowe, i czekamy pod salą na muzyczny znak żeby wkroczyć ;)
 Zaczęłam się denerwować. Z tego stresu byłam pewna że się wypieprzę, nie wiem co mi przyszło do głowy żeby w takim stanie wkładać obcasy, no ale już nie mogłam ich zdjąć pozostało mi tylko iść do przodu z nadzieją że wykładzinę mają antypoślizgową.
 Usiedliśmy. Urzędniczka prosi o obrączki. Do świadka nie dotarło. Po kilku naszych nawoływaniach w końcu jakimś cudem znalazł je w kieszeni (mówiłam żeby dać mu przed drzwiami! :P) i podchodzac do stolika zapytał idiotycznie czy ma je dać w pudełku czy bez :D Od tamtego momentu już do końca przyjęcia był czerwony :)
 Posłuchaliśmy co ma do powiedzenia, skończyłam walkę z pierścionkiem który zapomniałam zdjąć w domu i nie było miejsca na obrączkę (-.-'), przyszło do ślubowania. Stres i wzruszenie. Bardziej wzruszenie. Najpiękniejsza chwila w moim życiu :) Jakoś coś z siebie wykrztusiliśmy i zostaliśmy mężem i żoną. Czas na podpisywanie dokumentów, szybki rekonesans jak się w ogóle nazywam, druga chwila zastanowienia żeby skojarzyć jaki mam podpis i już po wszystkim. Wracamy do domu. Przyjęcie i zostajemy sami po podrzuceniu świadków do domu. Dziwnie. Teraz już jestem Panią K :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz