23 lutego 2011

Bittersweet symphony...

 Świadek i świadkowa gotowi. Garnitur jest, sukienka też, obrączki czekają schowane. Przed nami jeszcze poszukiwanie butów dla mnie i pierdoły typu fryzura czy kwiatki.

 Do Wielkiej Chwili zostało 10 dni. A ja mam mieszane uczucia i tysiąc sprzecznych  myśli na godzinę. Wiele karze mi się cieszyć, i równie dużo wątpić w słuszność tego wszystkiego.

 Tak wiele mam mu za złe i chciałabym żeby to wszystko wiedział, a tak bardzo nie potrafię znaleźć w sobie krzty siły którą kiedyś dysponowałam, siły która kazała mi walczyć do upadłego "o swoje". Teraz potrafię kiwać tylko głową i zgadzać by działo się co chce się dziać. Nie wiem skąd wziąć energię żeby powiedzieć mu chociaż połowę tego co tłucze się po mojej głowie. On w zyciu się nie domyśli o co może mi chodzić, a to krycie się z bólem tylko pogarsza sprawę. Bo w końcu będzie miał dość baby której niewiadomo o co chodzi kiedy nagle psuje jej się humor. Nagle. Bardzo nagle, bo impulsy pojawiają się nagle. Tak jak głupie pytanie przyszłej świadkowej od którego oczy zapiekły, bo wciąż na coś liczyłam.
  Miał tyle czasu, a nie zrobił nic. Przykre. Pamiętał przynajmniej o swoich mniejszych czy większych marzeniach. Podwójnie przykre. Ale egoizm drugiej osoby zawsze boli, tym bardziej jeśli odbywa się naszym kosztem. A może za wiele wymagałam?

 Garniak w domu. Na samą myśl o tym jak M w nim wygląda, aż mnie ciarki przechodzą. I usta też by się chciały rozwinąć w błogim uśmiechu na to wspomnienie, ale jakoś mają chyba opory, albo zapomniały jak się uśmiecha.

 Dla odmiany noc była niesamowicie ciepła. Chociaż za oknem 10 stopni poniżej zera. Poczułam się kochana tak jak wcześniej :) Przez chwilę...


~*~

 Mechenosets... Film o zabójczej sile rażenia, zwłaszcza w obecnej sytuacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz